Jestem po menopauzie, lat 65, w dobrej formie. Od XII 2013 miałam krwawienia.
Skierowanie na czyszczenie macicy w styczniu. Lekarz, który miał czyścić skierował mnie na histeroskopię - podobno najdokladniejszą metodę badania.
Histeroskopia, 26 II 2014: przerost endometrium z atypią jądrową. Polip, małe mięsniaki.
Powiedziano mi, że to stadium przed nowotworowe i wycięcie macicy załatwi sprawę.
Zaproponowany termin operacji- koniec maja!!!!!
Tymczasem krwawiłam, dołączyły się bóle.
5 IV (masywne krwawienie) wezwałam karetkę, bałam się, że sama nie dojadę do szpitala.
6 IV czyszczenie macicy.
10 operacja wycięcia macicy z przydatkami.
Operacja przebiegła pomyślnie, rana goiła się ładnie. Makroskopowo wszystko ok. Czułam sie lepiej niż przed operacją, szybko wracałam do sił.
28 IV miałam już rozpoznanie histopatologiczne materiału z operacji.
Endomertial adenocarcinoma with squamous differentiation. G3, pT1b.
Obecna inwazja nowotworowa naczyń limnfatycznych.
Marginesy chirurgiczne wolne od nacieku nowotworowego.
Jajniki ok.
Szok.
Zastanawiam się co warta jest ta histeroskopia, badania USG i czy naciek do naczyń mogł się tak szybko dokonać skoro niczego takiego nie zauwazono wczesniej.
6 maja odbieram ze szpitala wypis, a 12 mam się stawić w CO w W-wie.
Wiem, ze straciłam sporo czasu, wiem, że diagnostyka histeroskopowa jest mało warta.
Nie wiem jak w tej sytuacji pomoże chemia ( radioterapia?) skoro nie wycięto mi węzłów chłonnych. Operację robiono na oddziale ginekologicznym.
Wiele pytan kłębi sie w glowie.
Wiem, że trzeba będzie przejść trudne inwazyjne leczenie. Reszty nie da się przewidzieć.
Minusem jest mój wiek metrykalny, to G3 i te niewycięte węzły, plusem - niezła kondycja i dobra forma po operacji, oraz dość wczesne stadium choroby. No i to, ze marginesy chirurgiczne były wolne od nacieku nowotworowego.
Wiem też, że strach (stres) niszczy odporność, a więc, Renato - cokolwiek będzie - musimy wyeliminować lęk.
Pozdrawiam bardzo serdecznie Renatę, gospodarzy i wszystkie dziewczyny z forum
Zaczęłam Was czytać, szukam praktycznych porad, wsparcia, chcę korzystać z Waszej wiedzy. Cieszę się, że jest takie forum.
Mnie też mówiono, że nastawienie psychiczne jest w tej chorobie b. ważne, bo jak wiadomo - stres niszczy odporność organizmu, no ale weź tu się nie stresuj przy takich niespodziankach
Rzecz w tym, żeby się otrząsnąć z tego paraliżu, poznać wroga i rozpocząć z nim walkę.
Ech, teoria...
Co do diety; nie jem słodyczy, ale do herbaty sypie jeszcze jedną łyżeczkę cukru Nic smażonego. Przywykłam do jarzynowych surówek obficie doprawianych cytryną, czosnkiem (i oliwą) i z tego nie zrezygnuję. Do zielonej herbaty jeszcze nie przywykłam, ale już ją zanabyłam. Piję Biovital na serduszko nadwyrężone nikotyną i wiem, że przyszedł czas pożegnać się z LD - słomkami Do tej pory nie zażywałam żadnych leków, ponieważ byłam zdrowa, więc jakoś specjalnie nie wspomagałam swego układu odpornościowego. Ten Ecomer jednak kupię. Może jeszcze Magne B6 i kisielki z siemienia lnianego?
Renato, myślę, że kluczem do zwycięstwa jest immunologia. Trzeba będzie o nią walczyć w trakcie tej chemii. I wewnętrzny spokój mimo wszystko.
Znajomy onkolog zbeształ mnie za studiowanie "tematu". Faktem jest, ze po wnikliwej lekturze co trudniejszych przypadków włos się jeży i czasem nie warto wiedzieć zbyt dużo, bo nie ma dwóch identycznych przypadków i nie wiadomo jak zareaguje Twój organizm na te wlewy.
Swoją drogą dziwni są lekarze. Gin. ze szpitala, w którym byłam operowana powiedział: głowa do góry, wyniki h-p są dobre Bądź tu madry człowieku...
Witaj Celestyno,
byłoby dobrze, gdybyś założyła na tym forum swój własny wątek merytoryczny. Każda historia choroby powinna mieć swoje miejsce - właśnie wątek merytoryczny.
Mogłabyś w takim wątku uzyskać zawsze właściwą pomoc, z kolei wątek Renaty pozostałby spójny merytorycznie - ograniczony do jej historii, a to bardzo ułatwia korzystanie z forum innym użytkownikom, którzy będą w Waszej diagnostyce, leczeniu i zdrowieniu znajdować wskazówki odnośnie do własnych przypadków chorobowych.
Jak już pisałam w tym wątku możliwe jest założenie dla każdego użytkownika wątku kciukowego, w którym można się swobodnie "wygadać", opisać swój stan emocjonalny, nastawienie do leczenia, i uzyskać wielkie wsparcie od innych użytkowników. Pozdrawiam serdecznie
[ Komentarz dodany przez Moderatora: Richelieu: 2014-05-03, 22:08 ] Zrobione.
[ Dodano: 2014-05-03, 23:24 ]
Sytuacja na dziś jest taka, że usunięto główne źródło choroby, ale co się dzieje w moim organiźmie? Chyba pokażą to dopiero kolejne badania.
Nurtuje mnie pytanie: jak to możliwe, że na przełomie lutego i marca był "tylko" przerost złożony z atypią jądrową a na początku kwietnia (operacja) już G3 ????????
W ciągu miesiąca?
W jednym i drugim przypadku histopatologię robił ten sam patolog.
co warta jest ta histeroskopia, badania USG i czy naciek do naczyń mogł się tak szybko dokonać skoro niczego takiego nie zauwazono wczesniej.
Celestyna napisał/a:
jak to możliwe, że na przełomie lutego i marca był "tylko" przerost złożony z atypią jądrową a na początku kwietnia (operacja) już G3 ?
Wprawdzie zaawansowanie guza pierwotnego w kwietniu było względnie niskie (T1b)
co z wysokim stopniem złośliwości G3 mogłoby tłumaczyć rozwój choroby od czasu histeroskopii (26 II),
to moim zdaniem jest to jednak zbyt krótki czas (ok. 6 tygodni), by rozwój nastąpił od stanu przedinwazyjnego:
choroba inwazyjna raczej już musiała być w tym czasie, być może w niższym stadium, i pozostała niewykryta.
Celestyna napisał/a:
Minusem jest mój wiek metrykalny, to G3 i te niewycięte węzły, plusem - niezła kondycja i dobra forma po operacji, oraz dość wczesne stadium choroby. No i to, ze marginesy chirurgiczne były wolne od nacieku nowotworowego.
Zamiast wieku przyjąłbym jako czynnik niekorzystny stwierdzone cechy inwazji naczyń limfatycznych,
w ocenie pozostałych czynników zgadzam się z Twoją opinią.
[ Dodano: 2014-05-04, 13:02 ]
Celestyna napisał/a:
Wiem, że trzeba będzie przejść trudne inwazyjne leczenie. Reszty nie da się przewidzieć.
W odpowiednich Zaleceniach (2013 r.) (str. 289-290) znajdujemy następujące zapisy na ten temat:
Cytat:
Naciekanie przestrzeni naczyniowo-limfatycznych wiąże się z wysokim ryzykiem przerzutów do węzłów chłonnych. Dlatego u chorych z tą cechą raka bez wykonanej limfadenektomii należy zastosować napromienianie miednicy mniejszej. Pooperacyjna RTH zmniejsza ryzyko nawrotów miejscowych u chorych z kategorii pośredniego rokowania, nie wpływając na przeżycia odległe. W tej grupie korzyści z teleterapii i brachyterapii w odniesieniu do przeżyć ogólnych i wolnych od nawrotu są porównywalne, przy czym brachyterapia jest lepiej tolerowana.
W grupie wysokiego ryzyka uzupełniająca RTH jest powszechnie akceptowana.
Podobnie, wobec sprzecznych wyników badań z losowym doborem chorych oceniających wartość uzupełniającej CTH, jej stosowanie wydaje się najbardziej zasadne u chorych na wczesnego raka trzonu macicy z czynnikami ryzyka rozsiewu oraz na zaawansowanego raka trzonu macicy poza zasięgiem skutecznej RTH. Pooperacyjna RCTH wydłuża czas do nawrotu i zmniejsza umieralność związaną z nowotworem, chociaż optymalny schemat CTH, sekwencja RCTH i dobór chorych do leczenia nie zostały ustalone. Należy podkreślić, że wartość pooperacyjnej CTH i RCTH ma słabe oparcie w dowodach naukowych, jednak znaczne ryzyko rozsiewu do narządów odległych i dostępne wyniki badań klinicznych uzasadniają stosowanie leczenia systemowego u wybranych chorych. Decyzje dotyczące leczenia skojarzonego powinny być podejmowane przez zespół wielodyscyplinarny.
_________________ Solve calceamentum de pedibus tuis: locus enim, in quo stas, terra sancta est [Ex: 3, 5]
"pooperacyjna RCTH wydłuża czas do nawrotu"
- to jest kluczowe zdanie. Wynika z niego, że nawrót jest kwestią czasu... :(
Pytanie zasadnicze: czy osłabienie organizmu przez RCTH i stres jest KORZYSTNIEJSZE od rezygnacji z RCTH i oczekiwania - prowadząc zdrowy tryb życia, w dobrej formie- na naturalną śmierć? Mój Tato (rak płuc) wybrał wariant naturalnej śmierci (bez RCTH), do końca pracował, był sprawny, umieranie i unieruchomienie w łóżku trwało tylko dwa tygodnie. "Tylko"... - brzmi brutalnie, ale Tato nie wyobrażał sobie "gnicia w łóżku" - jak to nazywał i nigdy, w ciągu całego 73-letniego życia w łóżku "nie gnił". Był lekarzem (po gdańskiej AM, nawiasem mówiąc). I podobnie jak Religa, podjął decyzję z pełną świadomością skutków.
Chyba 2 lata przed śmiercią na rtg wyszedł mu w płucach guz wielkości śliwki - Tatuś powiedział mi o tym. Spytałam co z tym zrobi, odpowiedział:" nic" i dodał, że ma serce jak kapeć... Oczywiście, palił jak lokomotywa przez całe życie, był typem człowieka niezniszczalnego, zakochanego w swojej pracy, która była sensem jego życia. "Bez pracy, życie nie ma sensu"- mawiał. Ponieważ jestem jego nieodrodną córką, mysle podobnie i dlatego to pytanie, na ktore muszę sobie dziś odpowiedzieć jest tak cholernie trudne.
Podobnie jak Tato, w momencie odkrycia tej "śliwki w płucu" mam dobrą kondycję ogólną i nie jestem dla nikogo ciężarem. Jedyne pragnienie to: by ten stan trwał jak najdłużej.
Przed ciężkim wyborem postawił mnie Pan Bóg... Zdaje sobie sprawę, że gdyby chodziło o życie mojego dziecka wybór byłby o niebo trudniejszy, ale na 99% skłaniałabym się ku tej wyniszczającej terapii...
Serdeczne dzięki, Richelieu, za odpowiedź.
Mój dylemat stanie się trudniejszy kiedy będzie wiadomo jaki jest stan węzłów chłonnych, chyba zrobią mi takie badanie?
Celestyno - ja tym razem niemerytorycznie. Mam dokładnie ten sam dylemat, co Ty, ten sam, przed którym stanął Twój tato. Leczenie, jego ciężkie skutki, czy brak leczenia i we względnie dobrej formie "dotrwanie" do śmierci. Tylko pamiętaj, to nie jest reguła, że ten najcięższy okres to "tylko" 2 tygodnie przed końcem, po drugie, leczenie pozwala bardzo często wyrwać naprawdę dużo, dużo więcej czasu, niż dałby sam "swobodny" rozwój choroby, co więcej - nie każdy znosi nawet cięzkie leczenie fatalnie.
Ja każdej osobie bliskiej rekomendowałabym podjęcie leczenia, i dziecku, i rodzicom, i rodzeństwu. Czemu? Bo to zgodne z instynktem przetrwania - walczyć z chorobą, poza tym wierzę w skuteczność medycyny konwencjonalnej. Mój osobisty dylemat oddzielam od tego przekonania i wiedzy na temat chorób nowotworowych. Życzę, byś podjęła jak najlepszą dla siebie decyzję.
Pozdrawiam ciepło.
Ptaszenio, odpowiedziałaś jak najbardziej merytorycznie, bo myślę, że nie tylko my stoimy przed tak cholernie trudnym wyborem i nie tylko my przechodzimy przez etap wątpliwości, sądzę, że dotyczy to większości dobrze czujących się osób, po usłyszeniu takich Hiobowych wieści.
Ja też mam zaufanie do med. konwencjonalnej i lekarzy, którzy chcą leczyć, tyle, że...
... no, tutaj nie chodzi o grypę :(
Ptaszenio, już czuje się ciut lepiej, że znalazłam na forum kogoś w podobnej sytuacji, kogo dręczy ten sam problem. W tej chwili nie potrafię myśleć o niczym innym, ani skupić się na innych rzeczach, to paskudny etap. W środę zobaczę się z bratem, który jest wprawdzie ortopedą, ale to mądry i kochający człowiek. Czuję, że będzie miał duży wpływ na moją decyzję. Domyślam się w jakim kierunku będzie chciał mnie nakierować.
Serdeczności!
Celestyno,
być może w podjęciu decyzji mógłby Cię także wesprzeć psychoonkolog. Tu dane kontaktowe:
Kontakt:
Centrum Onkologii - Instytut im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie
ul. W.K. Roentgena 5
Wejście B, 1 piętro, pokój nr 7
Tel: (22) 546 32 42
e-mail: [email protected]
Czasami dobrze jest sięgnąć po opinię kogoś "z zewnątrz".
Niezależnie od tego, co zdecydujesz, w wolnej chwili zapoznaj się z doniesieniami na temat Programu/Warsztatów Simontona, moim zdaniem dla osób świadomych, pragnących poprawić komfort życia w sferze emocji, niepoddawania się stresom, jest to świetna rzecz.
Operacja była 10 kwietnia, nie wiem dlaczego wypis odbierasz dopiero 6 maja. W leczeniu raka czas odgrywa dużą rolę. Trochę znam CO i mogą Ci kazać czekać na radioterapię. Nie wypowiadam się merytorycznie co do celowości, ale chciałabym Ci zwrócić uwagę że optymalnych korzyści z radioterapii można spodziewać się jeżeli zacznie się ona 5-8 tygodni po operacji, później korzyści mniejsze a skutki uboczne te same. Nie rozumiem Twoich dylematów, radioterapia nie jest aż tak dolegliwa, a przy dobrym układzie można zyskać lata. Gorzej z chemioterapią to musisz przedyskutować z lekarzem. Ja bym Ci radziła pójść prywatnie do dobrego ginekologa-onkologa i wszystko przedyskutować. Bo to czego Ci najbardziej brakuje do podjęcia decyzji, to wiedzy jak te wszystkie literaturowe dane zastosować do Twojego przypadku i objektywnego spojrzenia na Ciebie i Twoje szanse. Tylko że można trafić tak jak ja na początku swojej choroby. Zapłaciłam 150 zł a lekarka powiedziała że ona z pacjentami o ryzyku nie rozmawia. Cóż rak wymaga poświęceń i byłam jeszcze u kilku specjalistów.
Masz wczesne stadium i duże szanse na skuteczne leczenie.
Dziś miałam pierwszą brachyterapię. Będą 3. Chcą mi dać 6 chemii; co 3 tygodnie.
Teraz szukam pracowni tomograficznej, ktora zbadalaby mnie nieodpłatnie, a mam skierowanie z uwagą "pilne!". Ciężko znaleźć bliskie terminy, a muszę to zrobić przed 5 czerwca.....!!! A, i jeszcze echo-serce... też przed 5 VI.
Jak zdążyć??? :(
Obdzwaniałam LuxMed, szpitale itp kilkanaście miejsc, terminy ponad miesięczne. No i poszłam dziś do pani dr, kierowniczki mojej miejscowej przychodni - oczywiście dobrze się znamy- no i, "po znajomości" załatwiła mi trzydniowy pobyt w pobliskim szpitalu, na internie, gdzie zrobią mi tomografie, echo-serca i na opisy nie będę czekać:) Tak więc zaoszczędziłam ponad 700 zł.
O ile po operacji w brzuchu nic nie czułam, tak po pierwszej br-th coś mnie pobolewa od czasu do czasu po lewej stronie blizny. Ale leciutko, prawie niezauważalnie. Może tak ma być po napromieniowaniu irydem?
Przede mną 5 dni laby, bez badań, zabiegów, załatwiania. Co za szczęście:)
Alkalizuję się, rano wyciskam pół cytryny do alkalicznej surowej wody, tak samo przed snem. Poza tym cukier poszedł w zapomnienie. Rano i wieczorem- Valerin. Rano jeszcze duży łyk Biovitalu. Piję słabiutki Lipton i zielone oraz ziołowe herbatki. Dieta z surowych zielonych jarzyn, trochę kartofelków, śledzie, jajka, dziś - kurczak.
Wyczytałam, ze Valeriana (kozłek lekarski) była w dawnych czasach cudownym lekiem, panaceum. W Peru podają ją w stężonych dawkach chorym na nowotwory.
Tę alkaliczną wodę dostaję od znajomych, którzy sprawili sobie japoński jonizator za 10 000 PLN... Podobno trzeba wypijać dziennie dwa litry.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach Nie możesz załączać plików na tym forum Możesz ściągać załączniki na tym forum